Wednesday, January 30, 2013

W samym środku lasu.

Ferie w Jastrzębiej. Ścisłej rzecz ujmując w leśniczówce kilka kilometrów za Jastrzębią, gdzieś w środku lasu. Miejsce super. mamy farta. tuż przed nami gościł tu wyjazd integracyjny na kuligu, sporo ludzi i obsługa była wykończona, ponieważ nas już w Uroczysku (tak się to miejsce nazywa) znają, więc zostajemy całkiem sami.

CALUTKA LEŚNICZÓWKA DLA NAS!!!!
Ale odlot! 


Do najbliższego domu chyba ponad kilometr, do jakiej takiej "cywilizacji" czyli do Jastrzębiej chyba z pięć. Sam środek lasu! 

Gotujemy sobie sami, sami zmywamy, sami sprzątamy - jak w domu ale... zupełnie inaczej. W świetlicy TV sat. Wmawiam chłopcom że dekoder jest zakodowany i ... mam spokój. Za to uruchamiamy sprzęt grający i słuchamy starych przebojów, albo współczesnego folka lub... tego na co mamy ochotę. Półeczka z płytami może nie powaliła by z nóg profesjonalnego  DJ'a ale jak dla nas w sam raz wystarczy. 

Sanna

Leśniczówka jest na górce, niewielkiej ale szalenie malowniczej. Droga prowadzi do niej po lekkim łuku, między "jeziorkiem" (zbiornikiem wody gaśniczej, ale pochodzenia naturalnego, więc niezwykle wprost malowniczym) a strużką doprowadzająca doń wodę, Wszystko to wykończone żerdziami, płotkami i kamieniami. W tym miejscu urządzamy sobie sannę. Dobrze się rozpędziwszy można spokojnie dojechać aż do "głównej drogi", na której ruch jest bardzo nasilony - trzy samochody w ciągu doby to już ... prawie korek ;-) . Nam udało się  spotkać jeden i to podczas wędrówki. Nie ma się czemu dziwić, bez napędu na cztery koła przejazd jest praktycznie niemożliwy, a droga prowadzi na Jamną, więc też nie jest to trasa przelotowa, zresztą to teren nadleśnictwa i jazda wyłącznie za ich zgodą. Za to na kuligi miejsce wymarzone.

Jeszcze w domu z rozbitych zeszłej zimy sanek i starych nart dziecinnych skonstruowałem nowy przyrząd zjazdowy. mamy go ze sobą, jest lekki, niski, bezpieczny i śmiga całkiem sympatycznie. Na rozbiegu pomagam sobie kijkami trekkingowymi, a potem to już tylko trzeba baczyć by nie wypaść z trasy i nie skończyć w jeziorku lub potoczku. Dzieciaki są zachwycone, pomimo 5 stopniowego mrozu, bawią się tak intensywnie że przemaka na nich wdzianko narciarskie, dresy, a nawet bielizna. Parują niczym para koni po kuligu. Jeździmy sobie tak do samej nocy,  odpuszczamy dopiero wówczas gdy z powodu ciemności nie odróżniamy już drogi od powietrza. A jedynym źródłem światła jest odległy poblask znad wejścia do leśniczówki.

Marsz na Jamną

Powiedzieć dzieciakom że czeka ich półtora godzinna wspinaczka, to niepodobieństwo, zapewne skończyło by się odwrotem wywołanym obstrukcją z ich strony, ale komunikat brzmiał "idziemy na spacer zobaczyć co jest na górce"... a potem była jeszcze jedna górka, zakręt i znów górka, i grupa drzew i znów górka... i znów i znów a w końcu szczyt i głupio było by nie dotrzeć do Domu św, Jacka Kościoła i do Bacówki. 


Kilka razy musiałem brać Miłosza na barana, żaden wysiłek dla mnie, ale pasowało iść z kijkami, bo teren wysoce zaśnieżony, więc mając w rękach kijki, już nie mogłem trzymać go za nogi, co on z kolei uznawał za zagrożenie upadkiem, więc wbijał mi palce w oczodoły (najlepszy punkt zaczepienia na głowie człowieka, poza włosami, z których jednak nie mógł skorzystać z racji jednopalcowych rękawiczek) i tak uwieszonego niosłem go aż na szczyt kolejnego wzniesienia, podczas gdy po równym szedł już sam. 

Za to Sama Jamna, jak zawsze oszołamia pięknem, rekompensując wysiłek i wylany pot. Oczywiście robimy rekonesans co nowego przybyło podczas naszej nieobecności a co ubyło, co się zmieniło (niewiele).  
Myślałem żeby wracać przez Wieprzka (taka skała) a potem w dół szlakiem (nie oznaczonym, ale dobrze widocznym) do leśniczówki, ale odradzono mi to, nikt tam nie chodził od początku zimy, nawet kuligów tam nie organizowano, więc pewnie śniegu będzie miejscami po pas. Dla mnie frajda, ale trzeba myśleć o dzieciach. Więc wracamy starą drogą.

Pomieszkiwanie.
Mamy ze sobą cały zestaw gier i książek Wieczorem przy kawie robimy z tego użytek, szachy z Mikołajem, Miłosz przy swoich książeczkach, Marzena pisze kartki kupione na Jamnej (trzeba być maniakiem żeby szurać się w śniegach trzy godziny tam i na zad po kilka kartek pocztowych ;-) ). A potem wspólne czytanie "Magicznego Drzewa" Maleszki i sen. 

Wzięliśmy zestaw jadalny słoikowy, czyli nie gotujemy a jedynie podgrzewamy,do tego chleb, konserwy itp. Wykwintne kulinaria to nie są, coś pomiędzy suchą karmą dla psa a jadłodajną zakładową za czasów PRL. Generalnie głodni nie chodzimy... i o to chodzi!

Wnętrza super, w zasadzie moglibyśmy spać byle gdzie bo i tak wszystkie pokoje nasze, ale  zostajemy w tych które nam zaproponowano. W sumie w nich jeszcze nie spaliśmy, podczas gdy w innych już owszem, więc zawsze to kolejne doświadczenie. 

Varia


Dwie czarne suki, jedna jak by nieco labradorowata (jak nasza Aura - szkoda że jej nie zabraliśmy, druga co nieco seterowata tyle że mała i czarna. Plątają się po okolicy. Są z Domu św. Jacka, ale z nami szły aż od leśniczówki, znaczy nie tyle z nami co w poprzek nas, raz z jednej raz z drugiej strony miejscami w śniegach wyższych trzy razy od siebie więc za pomocą tunelowania - niesamowite zwierzaki, ciche, nie szczekają, niezwykle przyjazne i wesołe. wszyscy je tu znają i dzięki temu chyba cieszą się immunitetem jaki nie dany był by innym.

 Gajówka
Nowy obiekt na Jamnej trzeba będzie kiedyś zagościć. tuz przy drodze z kościoła na Bacówkę. Na pewno widoki wspaniałe, z tego co rozpytałem o ceny nie jest tragicznie. ponieważ ze zdjęcia po zmniejszeniu może być trudno odczytać podaję link do strony. www.jamna.agro.pl
Na moje oko nazwa nieco dziwna, bo gdzie tu gaj? Ale jest już Bacówka, w dole jest Leśniczówka, no to trzeba było się jakoś odróżnic, a turyści "miastowe" i tak sie nie zorientują ;-)


W koszu papierów na podpałkę do kominka znalazłem kilka niemieckich folderów przeznaczonych dla myśliwych i traperów. Przyznam że sprzęt świetny, zwłaszcza buty - ale na siedemset euro mnie nie stać. Ceny broni zawrotne, nie powiem sztucerki ładne ale też oscylują w okolicach kilkunastu tysięcy eurosów...

Do tego uśmiechnięte gęby gnybów (znaczy myśliwych) pochylonych nad ustrzelonym zwierzakiem. Podobno (jak twierdzi niejaki Miro) myśliwi strzelają bez przyjemności jedynie w trosce o dobro ludzi którym zwierzaki wyjadają coś tam z pól i oczywiście w trosce o te zwierzaki wobec których prowadzą "gospodarkę łowiecką" na której rzecz jasna się nie znam...

Akurat na tej stronie są urocze kusze, ciche i śmiertelnie skuteczne...w sam raz żeby zapolować... na myśliwych.