Thursday, October 30, 2014

Żelazny Anioł

Na ten post natchnęła mnie dyskusja na blogu Ikroopki - ta odnośnie "płonących ptaków" Hasiora przy wjeździe do Kołobrzegu. Hasiora trzeba rozumieć, jak się zrozumie, można go polubić. Można też Hasiora odbierać poza intelektualnie - czysto zmysłowo i uczuciowo i wtedy... no cóż, to nie był przyjemny czas który ujarzmiał swoją sztuką, tworzył także w czasie powiedzmy delikatnie "mało przyjemnym" - no to i ta jego twórczość przyjemności sprawiać nie może, ma sprawiać ból i sprawia, ma budzić trwogę i budzi, ma ostrzegać i jest znakiem ostrzeżenia.

Czy Hasior miał uczniów czy tylko naśladowców? Czy moda na metaloplastykę to było signum temporis czy efekt braku innych materiałów? Czy byli to artyści czy rzemieślnicy, lub zgoła partacze? Szczerze mówiąc nie wiem - wolał bym nawet nie zajmować w tej kwestii stanowiska.

Na tarnowskim starym Cmentarzu jest grób - współczesny grobowiec, typu "wielka płyta" obłożony obecnie bardziej szlachetnym materiałem, banał. Ale na sobie dźwiga rzeźbę już niebanalną - zresztą nawet nie umiem powiedzieć czy to sztuka czy kicz - zobaczycie sami, ocenicie.


 Stalowy szkielet, wielkości powiedzmy Gortata, patrzy uparcie na południowy zachód - chce nam coś powiedzieć? Coś wskazać? Południowy zachód z Tarnowa to... Podhale, to Ogień i... Hasior... przypadek?

Także czaszka anioła "nie trzyma fasonu" - całość jest kanciasta, prostokątna, płaskowniczo-blacharska. Czaszka, jest czymś na kształt motocyklowego baku - dwoma wyklepanymi miskami połączonymi spawem. I jeszcze ta fałda... włosy?, Beret wojskowy?
A skrzydła przechodzące w ręce - to skrzydła czy rakietowy futurystyczny plecak?
On strzeże spokoju zmarłych, czy wyrywa się do szaleńczego lotu? To anioł opieki, czy anioł zagłady niosący pomstę, za zbrodnie popełnione kiedyś i gdzieś tam o których nawet nie wolno nam było pamiętać?


Ot takie rozmyślania z cmentarnej alei wczesnym rankiem, czy może zmierzchem... to akurat żadnego znaczenie nie ma. 

Sunday, October 26, 2014

Rzeżby w Rymanowie Zdroju

Kurorty i uzdrowiska rodzaju wszelkiego są ostatnimi miejscami gdzie z chęcią zaglądam. zazwyczaj nie leży mi ani tamtejszy klimat, ani towarzystwo a zwłaszcza tamtejsze ceny.

Rymanów Zdrój to był wyjątek - młodszy młodszy był tam na swojej pierwszej w życiu koloni. W sumie jak na pierwszoklasistę to spore przeżycie, dla tego wybraliśmy ofertę możliwie blisko nas, by móc go odwiedzać w niedziele - wiecie niedziela to w uzdrowisku dzień szczególny, poza licznym, znudzonym tłumem kuracjuszy (znam takich co mówią o "kurwacjuszach") pojawiają się też tłumy krewnych i znajomych tychże, równie znudzonych, wnerwionych perspektywą kilku godzin spaceru po parku zdrojowym i przyległościach (bo co tam innego można robić?). Oczywiście władze uzdrowisk starają się zapewnić "ofertę" turystyczną w postaci, klombów, fontann, jakieś małej architektury, tudzież wytyczając mniej lub bardziej przypadkowe szlaki piesze i do modnego ostatnio nordic walking'u. Rzecz jasna i tak największym wzięciem cieszą się sklepy z pamiątkami i restauracje z piwem.

Oczywiście w niczym mój sarkazm na stosunki w kurorcie panujące, nie umniejsza faktu że Rymanów zdrój leży w okolicy przepięknej, raju wędrowców. No ale ja nie dla wędrówek tam jechałem a dla Miłosza.

To także kraina gdzie chrzest tak jak i do Tarnowa nie przyszedł z Mieszkowymi gorylami w zbroje odzianymi, tu chrześcijaństwo przynieśli św, św Cyryl i Metody. Pobożni, spokojni, cisi ubodzy... A potem kronikarz będzie pitolił że Mieszko te ziemie ochrzcił... krwią chyba i ogniem, bo nie wodą święconą.

Dobrze że wraca pamięć o tamtych wydarzeniach, dobrze że wraca niechęć do "prawdy" historycznej. Może i państwowość wymyślił Mieszko, ale Chrześcijaństwo u nas jest dziesiątki lat starsze niż najstarsze kamienie o lednickiego baptysterium... (które zresztą żadnym baptysterium nie były, tylko dołem do mieszania zaprawy...).

Wróćmy do rzeźb - W Rymanowie zdroju mamy ich ciekawa kolekcje w parku miejskim.

 Oniż bracia
 W chwale apostołów słowiańszczyzny

 I kobieta wszeteczna... jak widac po zabarwieniu skóry cokolwiek w stanie nieświeżym...

 I załozyciele Rymanowa zdroju Anna i Stanisław Antoni Potoccy.

I figura jakaś alegoryczna...

Ale ciekawe to wszystko, mimo wszystko...

Monday, October 20, 2014

Tajemnica kamienia węgielnego - suplement

Nie mylić z suplementem diety...

Swego czasu pisałem o pewnym miejscu. O klasztorze sióstr (w zasadzie wtedy gdy powstawał to matek) Zgromadzenia Najświętszego Serca Jezusa (Sacre Coeur) 

Tu link do tamtego postu 

Niedawno spotkałem się z pozycją wydawniczą Biblosu w postaci. tytułu:
Klasztor sióstr Sacre Coeur
w Zbylitowskiej Górze 
Matki, hrabianki, Ślepawy Michalik
nieokiełznana siostra Irena






Oczywiście książkę przeczytałem - kawał dobrej literatury wspominkarskiej - niestety nie znalazłem nic na temat tego kamienia. Napisałem więc do wydawnictwa z prośbą o przekazanie maila autorowi. Po jakimś czasie (Pan Bielawski jest człowiekiem starej "papierowej" daty i z maila nie korzysta) otrzymałem list od autora: 
"Łaskawy Panie
Serdecznie dziękuję za ocenę książki, której Pan dokonał i przedstawił mi. Cieszę się, że jest ona tak odebrana gdyż jest to autentyczny profit za pracę.
Co do kamienia węgielnego to rzeczywiście ma Pan ewidentną rację. Sądzę, że na przestrzeni 100 lat od jego wmurowania, Pan jest jedynym, który na ten fakt zwrócił uwagę! Należy przyjąć, że była to pomyłka kamieniarska. Może uda się obok kamienia wkuć korygującą informację kamienną?
Teraz, kiedy pozostała zaledwie garstka młodych sióstr, które na temat historii klasztoru niewiele wiedzą, a „stare” wymierają, nie ma się do kogo odwołać. Postaram się jednak doprowadzić wg Pańskiej sugestii, przy oczywistej akceptacji szefostwa klasztornego – do naprawy błędu.
Za miły znak dobra – serdecznie dziękuję. Za krótki, lecz treściwy list – Bóg zapłać.

P.s.
Bardzo mi przykro, ale do tej pory nie posługuję się elektroniką korespondencyjną – jedynie telefonuję.
Pozwalam sobie podać kontakt:
(nie zostałem upoważniony do publikacji prywatnych numerów telefonu autora, ale sądzę że dla zainteresowanych nie powinno być problemem skontaktowanie się z Nim za pomocą wydawnictwa Biblos)

Stefan Bielawski"

Mówcie co chcecie ale być jedynym człowiekiem na przestrzeni 100 lat - to w sumie całkiem ekskluzywna pozycja ;-) 

I jeszcze na koniec, zdjęcie płaskorzeźby którego wcześniej nie publikowałem, bo nie bardzo wiedziałem pod jaki temat je podłączyć - zdobi wejście do przyklasztornego przedszkola.



 
        

Thursday, October 16, 2014

Pielgrzymi potrzebują wsparcia na JUŻ!!!

Jak by ktoś mógł...
Niech przeczyta post a potem pomorze.

http://naszewedrowanie.blogspot.com/2014/10/wsparcie-pielgrzymki.html
http://www.naszewedrowanie.blogspot.com/p/wsparcie.html

Buen Camino

Dzieciaczków przeganianie

Opis i sporo zdjęć autorstwa jednej z mam znajdziecie na stronie Szkoły Podstawowej nr 2 w Tarnowie im S. Konarskiego 
Zapraszam do oglądnięcia - warto.
Od siebie dodam.

Szlak zielony którym wędrowano, prowadzi wzdłuż masywu Góry św. Marcina z Tarnowca do Skrzyszowa i nazywany jest często szlakiem borsuka. Faktycznie borsuki tu występują. 

W czasie gdy dzieciaczki ze szkoły szły na autobus i dalej na piechotę, ja szykowałem im ognisko w wyznaczonym miejscu. Kije miałem już przygotowane od dwóch tygodni, wszystkie pozyskane z wycinek prowadzonych przez energetykę pod trasami kablowymi. 

Umówiliśmy się w okolicy ruin i .... dobrze że dzieciaki są głośne, to ich usłyszałem po drugiej stronie lasku...

Pokazane miały jeszcze nie wymienione w notce szkolnej:
Tereny gdzie prowadzono badania archeologiczne, wraz z konkretnymi miejscami.
Zaczopowane szyby odwiertów gazowych (gaz łupkowy - tyle że z racji budowy geologicznej, nie wymagający specjalnych zabiegów wydobywczych - czeka na "lepsze" - znaczy gorsze, bo to rezerwa czasy)
Skrócony rys historii geologicznej tego miejsca, od oceanu Tetydy, po skały łupkowe i ich wypiętrzenie.
Niektóre gatunki drzew i roślin zielnych.
Kilka gatunków grzybów.

U stóp św. Marcina

Jak dla mnie przygoda świetna. Myślę że zarówno dzieci jak i ich opiekunki nie mają powodu do narzekań.

Friday, October 10, 2014

Z Pilzna do Tuchowa szlakiem św Jakuba

Wykorzystuję okazje - starszy już od dwóch tygodni jest na kolonii, młodszy właśnie wyjechał - żona w pracy - wreszcie jeden dzień swobody. O tym odcinku myślałem już od dłuższego czasu, ale zawsze zostawiałem sobie "na zaś" choćby z racji tej, że w okolicach nie ma ani specjalnie ciekawych zabytków, ani specjalnie widokowych, czy wymagających tras. Ot kolejny odcinek szlaku św. Jakuba, ani lepszy ani gorszy, po prostu kolejny.

Paprało się jednak od samego początku. W pełnym rynsztunku turystycznym stawiam się na przystanku, godzina 8.00 za pięć minut mam mieć autobus do Pilzna.  Mam mieć... nie mam. Prywatni przewoźnicy dość luźnie podchodzą do pojęcia "rozkład jazdy" - są kursy :pewniaki" o takie powiedzmy... "prawdopodobne, acz nie nastawiaj się na sto procent".   Ten do takich należał. Zastanawiam się nad trasą alternatywną, do Kowalowej a potem pasmem Brzanki do Rzepiennika. W sumie też fajnie lecz... Tak jak przede mną postawił dylemat, tak samo go rozwiązał - i tak nie mam teraz żadnego sensownego połączenia, bo bus który miał jechać, nie jedzie, w końcu wakacje "szkolników" się nie odwozi, to pojazd wiózł by głównie powietrze - ja to rozumiem, tylko czemu na rozkładzie nie zaznaczyli?

Wracam do domu, piję kawę i ... znów na przystanek - 1600m z haczykiem w jedną stronę, ogółem  3200, przemaszerowane za bezdurno.

Tym razem jest - jadę, tak jak planowałem przez Łęki Dolne i Górne - rozpatruję sobie trasę na rower. Przy okazji przygoda - i to jaka - spotykam starego (dosłownie) znajomego z rajdów, emeryta już od lat dwudziestu. przeniósł się na "stare śmieci" i teraz raz na jakiś czas dojeżdża do Tarnowa. Żona po wylewie (" a tyle razy mnie Maćku upominała, że odchoruję te swoje rajdy i popatrz, ja zdrowy a ona... biedaczka") Doszła do siebie, ale to już nie to, tymczasem on nim wysiadł zdążył mi się pochwalić ze z kołem emerytów i rencistów na wiosną Babią Górę szturmowali... on ma 85 lat i... nie jest najstarszy! - Diabli są leniwe - jak ktoś jest stale w ruchu, to im się nie chce za nim biegać - prędzej wezmą tego sprzed telewizora. 

W każdym razie ta: półtorej godziny w plecy, już jest ciepło, już zbiera się na burze i ... już wychodzę na szlak.


Zaczynam spod kościoła OO Karmelitów w zasadzie mógł bym z każdego innego miejsca - ale to wydaje mi się najbardziej oczywiste. Tym bardziej iż jest tu tabliczka "znamionowa" Vii regii (o ile dobrze odmieniam - ewentualna poprawa mile widziana).

 Rynek w Pilznie - jeszcze trwa rewitalizacja - ale to i tak nie zmienia faktu iż jest to rynek charakterystycznie małomiasteczkowy - to nie inwektywa - dla mnie to zdecydowana zaleta.

 Wpierw jest małomiasteczkowo a kilka kroków dalej robi się mało... miasteczkowo ; -)

A potem odbija na cmentarz - mam tu dwie kwatery z czasów I Apokalipsy i nieco pochówków Żołnierzy Wyklętych z czasów dogrywki po II Apokalipsie.

A potem... znienacka zaczynają się pola.


 Te dwa zdjęcia mają wspólne drzewo  i jako pejzaż należy je traktować -Patrzymy na południe to wzgórz pasma Liwocza i Brzanki.

Miejscowość (w zasadzie przysiółek)  zwie się przepysznie - Budyń Południowy (są jeszcze Budynie Północny i oraz II - pełna rozpiętość dla łakomczuchów ;-) )
wewnątrz tej szopy krytej sidingiem znajduje się kapliczka Matki Boskiej Czystych Wód z 1720 roku, niestety niedostępna gdyż zamknięta - za to za zewnątrz nowa lecz rzadko spotykana figurka św Jakuba.

Ty pierwszy raz łapie mnie deszcz, choć chmury na przemian ze słońcem towarzyszą mi cały czas.

 Zachmurzone Podkarpacie

A potem szlak lekko opada i długo nie dzieje się nic poza rytmicznym stukotem kijków.

   
Zwiernik - Dół (jest jeszcze Góra).
W trym miejscu uwaga - szlak jest źle oznaczony - znaczy wcale - bez mapy nie wiadomo w którym kierunku iść, w lewo na północ, czy w prawo na południe - do tego przydał by się kierunkowskaz na klasycystyczny dwór Krasuckich z połowy XIX wieku. Ja oczywiście mapę mam, ale kręcę się w kółko licząc że jednak gdzieś ten kierunkowskaz w tak newralgicznym miejscu będzie.
Przejeżdża obok mnie rowerzysta - zagaduje, widząc że czegoś szukam, tłumaczę mu w czym rzecz. Chwila rozmowy - on jest z Dębicy, przed nim jeszcze w/g zamierzeń ponad setka kilometrów po szosach i ścieżkach. Pozdrawiamy się i ruszamy dalej. Za chwilę widzę jak wraca (pod solidną górę musiał kręcić) - potwierdza że tam na dole koło kościoła jest znak muszli - pozdrawiam go uśmiechem i życzę powodzenia - nie ma to jak ludzie szlaku - na nich zawsze możesz liczyć. 


 Zwiernik - "centralny" - no bo tok pośrodku tego z przydomkiem góra i tego z przydomkiem dół - Kolejny św. Marcin (coś lubią ich w okolicy - podobnie zresztą jak Janów Nepomucenów - których kapliczki można liczyć tuzinami). Piękny drewniany barokowy kościół (zawarty na cztery spusty i nici z tego co wewnątrz. Ale to Barok z 1664 roku - przeniesiony tu z Padwi Narodowej (powiat mielecki). Więcej informacji i zdjęcia wnętrza - znajdziecie tu

 
Stodoła na zrąb stawiana - ciekawostką jest jeszcze sznurowe gacenie, wielu takich już nie znajdziecie.

Małopolska uśmiecha się do mnie słońcem i szczecią - jestem na pograniczu.

Chatynka - nadal pogranicze - pogranicze domniemane, bo na mojej mapie granice województw znaczone nie są - i słusznie, bo skoro nie ma żadnych różnic, to co to za granica?

Dopiero na Krasówce dostrzegam znak że to już Małopolska - w rzeczy samej nie zmieniło się nic - słońce zaczyna naprażać niczym mikrofalówka.

 

Lecz już nadciągają burzowe chmury. 

Podejmuję wyzwanie - kto pierwszy w Zalasowej - ja czy burza.  W sumie to chyba podjąłem je ku serca pokrzepieniu, gdyż właśnie szedłem jedną z najdłuższych ulic nowożytnej Europy - ulica Karpacka ciągnie się przez kilkanaście (jak oszacowałem) kilometrów - obłęd i czterocyfrowe numery domów...


W Zalasowej (centrum - bo na uboczach to byłem już od dłuższego czasu) - jestem przed burzą. Czasu starcza mi na zjedzenie Horalki (bo głupio tak jeść w kościele) i umykam do świątyni, rażony grubymi kropliskami deszczu, dwa razy wali grom i ... uspokaja się.
Sunę dalej.

Została mi 1/3 drogi, chyba nawet niecała. Już jestem na szlaku który znam dobrze - tędy chadzałem do Tuchowa . Nawet ten kwiat - czy ktoś zna nazwę? Rośnie nad stawikiem który jest na zalinkowanym poście (czwarte zdjęcie).

Mijam lasek, potem idę jego skrajem, potem znów w las tym razem to już Tuchowski Las - więc prawie dotarłem do celu.


Hmmm czyżby los tym grzybem chciał dać mi do zrozumienia że wymiękam? Czy wręcz przeciwnie?



TUCHÓW !!!!! 


Spore zejście do miasta - stromo, dla mnie tyle że zmęczone nogi, zmuszane są do przyjmowania uderzeń o asfalt - ale dzielne szczurokotki firmy Urgent, przyjmują ciosy na siebie, więc moje stopy cierpią zdecydowanie mniej, niż w butach które by nie miały takiej solidnej roboczej podeszwy. Znów Przygoda, znów rowerzysta, znów z Dębicy (czyżby św. Jakub zapraszał mnie na tamte szlaki?) - gadamy chwilę, bo wypytuje mnie o stromiznę podejścia - pcha rower, widać że jest zmęczony - faktycznie, z Dębicy przejechał całe pasmo :Liwocza i brzanki, zjechał przez Lubaczową i do Tuchowa - ma prawo być padnięty - a jeszcze szmat przed nim - musi dotrzeć do Zalasowej - potem już będzie miał z górki - niezależnie którą drogę wybierze. Znów życzenia powodzenia, znów deklaracja żebyśmy się na szlaku spotkali...

Tuchów - czekam na autobus, jeden bus mnie nie zabiera - nie dość ze dowalony, to jeszcze... psuje się i staje sto metrów dalej! Ale ubaw. Podjeżdża autokar Vojagera - komfort ekstra - klima, Wi-Fi... tylko że... oni nie jeżdżą przez Tuchowską i Tuwima (z racji remontu wiaduktu kolejowego) tylko odbijają na obwodnicę i ... musiałem z buta dokładać kolejne 3500 metrów z dworca autobusowego...

Wnioski? - piechurze umiesz liczyć? Licz na własne nogi bo autobus może Cię zawieźć, albo zawieść ... o nigdy nie wiesz co Cię czeka.




Route 2 713 063 - powered by www.wandermap.net

Friday, October 3, 2014

Praga reminiscencje

Cholernie dziwny czas - niby sporo wolnego, ale jakiś taki pokawałkowany, trudno zabrać się za coś konkretnego. Blog w odstawkę, na maile odpowiadam z ogromnym opóźnieniem, drzewa stos do pocięcia i zawsze jakaś duperela niecierpiąca zwłoki wyskoczy. Co gorsza już wiem że nie zrealizuje wszystkich planów na ten rok. Miało być kilka wycieczek rowerowych, ale nici z tego. Wrzesień pluchowaty, a jak słonecznie było to musiałem do pracy. Z drugiej strony materiału na ten blog i na przyrodnicze Makrodrogi starczy mi pewnie do grudnia. No zobaczymy, w każdym razie czas się brać za pisanie nim wszystko mi z głowy uleci.

Dziś to już ostatni post o Pradze - reminiscencje. takie luźne z niczym konkretnym nie związane migawki.



Dwa pierwsze zdjęcia to okolice Mostu Karola. Żadna rewelacja - ot rzuciły mi się w oczy.


Ciekawy wystrój kibelka w jednej z praskich restauracji - do ubarwienia wnętrza wykorzystano drzwiczki od starych pieców - niestety sa wmurowane i nic się za nimi nie kryje - sprawdziłem ;-)


Jedna z galerii handlowych w centrum - przyznam szczerze że moja żołniersko bohaterska dusza  raduje się na widok tak niecodziennego podejścia do etosu rycerskiego.


Praga miastem uczonych była, czy jest nadal? Trudno powiedzieć śledzę najnowsze doniesienia, ale z Pragi za wiele ich nie ma. Nie oszukujmy się w dzisiejszych czasach bez kolosalnych pieniędzy i współpracy międzynarodowej praktycznie  badań prowadzić się nie da - no może Japończycy i Amerykanie z ich projektami badań nad nautrinami - ale i tak większe sukcesy wróżę CERN.
W każdym razie postać na fasadzie jest mi bliska duchowo.

 Municypal hous - "rada miejska" - mniej ważne - byliśmy już wściekle padnięci, nawet nie było serca by poszaleć z aparatem, a co dopiero badać co zacz ów obiekt?

Svaty Peter - czyli kościół świętego Piotra - to już koniec. Zapadamy w knajpce przy piwie, czekając na ewkuację.
Jeszcze tylko przygoda z hostelem. jest tam w okolicach taki jeden - nawet Google go nie pokazują - aby wejść trzeba wiedzieć. Żadnego szyldu tylko domofon. Al;e jak się siedzi dłuższy czas przy piwie to człowiek co nieco dostrzeże - zatem dostrzegłem grupki ludzi co to wchodzili lub wychodzili z tego domu.
W pewnym momencie podchodzi do nas dziewczyna, chyba z Indii lub Pakistanu i pyta grzecznie o ówże - pokazując na smartfonie ze tu ją nawigacja doprowadziła a tu ... nic nie ma! Bezradnie rozkłada ręce. A jednak jest... Robię minę bywalca, światowca i człowieka wszechstronnie otrzaskanego... Mayby this, but i;m not sure - znaczy brzmiało to tak majby dis, bat am not siur... Podprowadzam ją pod ów tajemniczy domofon wskazuję na miejsce - - ale ona nie kuma! Więc wciskam klawisz i rzucam w trzeszczące łącza: wisitor, aj hew a reservejszyn. (pewnie się w recepcji zdziwią że gadał facet a wchodzi dziewczyna).
W oczach jej widzę przerażenie.. czyby  "Hostel" oglądała? - ale wchodzi...
Ps - nigdy więcej już jej na oczy nie zobaczyłem...
I tym optymistycznym akcentem - kończę moje praskie opowieści.