Tuesday, October 25, 2016

Świętokrzyski Szlak Literacki - dzień drugi; Nagłowice - Wiślica

Do pracy kupuję sobie paczkę pikantnych czipsów - nie było sensu się kłaść spać przed wyjściem bo w domu byliśmy w okolicach 8 wieczorem, po wykonaniu wszystkich niezbędnych czynności - zostało by mi na sen może 45 minut - tylko bym się rozmemłał. Zatem kupuję czipsy i do rana trwam na czipsach i kawie.

Potem w samochód i do domu - drzemka dwie godziny (akurat jaśniepaństwo raczy zwlec się z wyrek) w fotelu, kawa śniadanie i w drogę.

Dziś dzień na który ciesze się bardziej niż wczorajszy, bo w planach Wiślica i ... taka "mała" niespodzianka.  ponieważ wczoraj było super to myślę że i dziś tak będzie, zatem wszystkie trudy i piekące oczy zostaną z nawiązka zrekompensowane.   Nawet trasa jazdy jest inna, bo zostawiamy most w Szczucinie swojemu losowi sami wybierając...

 Przeprawę promową w Nowym Korczynie.
Po drodze przejeżdżamy obok stadionu Termaliki Bruk Betu w Niecieczy.
Fajny, nowoczesny pływający w ... polach kukurydzy ;-) 
W zasadzie nie ma szans na zadymy kibolskie, bo "miastowe" do kukurydzy nie nawykłe, toby pogineli, a miejscowe by ich Panie po jednemu wybrali i wydusili jako te pchły na psie...
Ale to całkiem inna historia.
Dziś jedziemy do

NAGŁOWICE
 Tuż przed dworem w Nagłowiocach, dwie fajowe ruiny - już mi ślina cieknie.
Pierwszą na razie "robię" z daleka.

 Drugą atakuję przez okno, czekając aż moi się poukładają przed spacerem do muzeum. 
 
 kusi...

 
Jeśli przyjmiemy że Rej żył w okolicach roku 1800 nego i nazywał się Walewski... to faktycznie jest to jego dworek...
Jeśli zaś uprzemy się przy danych historycznych, to musimy uznać że to jednak nie jest "dworek Reja" ale jego potomnych, posadowiony w miejscu w którym prawdopodobnie onegdaj stał ten w którym sławetny Mikołaj raczył był mieszkać.  

Co oczywiście niczego miejscu nie ujmuje! 
Walewscy byli potomkami i jak na potomnych wielkiego gospodarza przystało także żyłką do gospodarki się wykazali. Dworek, to w zasadzie mały pałac, pięknie wkomponowany w park, który kroki samego mistrza pamięta i zapewne niejedno w nim drzewo jego ręką sadzone było. 
Sam budynek zaś śliczne ma proporcje i układ. 
Doprawdy nie nowobogackich to dzieło - ale starej poważnej szlachty, której (tej grupie, nie tylko tej jednej rodzinie) Rzeczpospolita swą wielkość zawdzięczała! 

Takoż i muzeum samo...
(ps. pozdrowienia dla pani z IT)

Muzeum także jest inne niż wszystkie - nie ma tu wystawy bibelotów (znaczy trochę drobiazgu jest) ale to przede wszystkim muzeum myśli, tego co nieśmiertelne.
 

Ciekawie zaaranżowane tablice, trochę w formie infografik, zawierają cytaty z dzieł Reja ale także grafiki z jego czasów. 


Pozwala to na wgląd w kontekst historyczny i mentalny w którym Mikołaj Rej żył, działał, tworzył i pracował. 
 

Ot takie kamienne drobiazgi, tyle zostało z dumnych budowli wzniesionych ludzką ręką.
Ale dla taty to świetna okazja aby zepsuć atmosferę pikniku "smrodkiem dydaktycznym" (© M. Wańkowicz), roztaczając opowieść o tym jak to myśl i wiersz są trwalsze od kamienia.
  Nawet jeśli na tym kamieniu herb Oksza wykuto.

W końcu docieramy do miejsca wystawy, które jest nieco bardziej materialne


To świadectwa archeologiczne najdawniejszej historii tych ziem. 
Dodajmy że są to ubogie świadectwa bogatej historii...

 I nieco nowożytności 
W postaci konterfektów

 medali 

 monet i tp.
Ale ogólnie miejscem tym włada duch i idea a nie bibelot i materia. 


Może warto by tę myśl tatuować na czołach "mędrców" co to studia w zachodnich krainach pokończyli, choć zazwyczaj nie ale bardzo by chcieli i tedy tak jak by pokończyli się zachowują, zza stodoły swojej wyleźli, g..o z butów słomą wytarli i hajda na rodaków z pogardą że oni to "wykształceni z wielkich miast", a reszta to mohery, zaścianek  i w ogóle obciach dla tych pierwszych...
 

 Ale tak sobie myślę że jak mistrz Mikołaj patrzy na te swoje/nieswoje dobra to wstydu nie czuje.
Piękna kraina, pięknie zadbany teren i ludzie sympatyczni.


A to już pałac Radziwiłłów z czasów międzywojnia - ostatnich właścicieli tego miejsca.
Teraz żyje jako dom dziecka, połączony jest z dworkiem specjalnym łącznikiem.


Pomnik mistrza w ogrodzie - cały czas patrzy na ten dworek i ludzi to miejsce odwiedzających...
a pewnie też i na parki całujace się gdzieś na tarasie, jak już goście sobie pojadą i na wędrowców którym tedy szlak wiedzie... 
Jedno jest pewne Nagłowice to nie jest miejsce rozrywki, to świetne miejsce by podumać, ale wiecie nie te gorzkie dumania nas polaków o rzekach krwi i zwałach trupów, o zdradzie sprzymierzeńców i wypięciu się na nas reszty świata... ale te słodkie, miłe, dumania o rośnięciu w siłę, budowaniu, tworzeniu, wznoszeniu domów, pałaców, sadowieniu wsi, lokowaniu miast, tworzeniu literatury i myśli które tysiąc lat przetrwają a świeże będą niczym chleb z wiejskiej piekarni. 
A to wszystko przecież było dziełem życia tego jednego skromnego człowieka.  
Boć i mało kto wie że Rej także miasta lokował ot Oksa chociażby, tak pięknie i ze swadą opisana przez Anię na Świętokrzyskich włóczegach.

 Ale Nagłowice to także atrakcje dla urbanexplorera...!!!
 Bo tu jest i poradziwiłłowski spichlerz i kuźnia.

To będzie spichlerz pewnie, jak mniemam po wyposażeniu wewnętrznym.

 A to kuźnia
 
 Choć mogę się mylić, a wewnątrz nic nie zostało takiego na czym mógł bym w swoich domysłach zabazować. Na mieszkalny budynek nie pasuje, takoż na oficynę.
To z oficjalnego wykazu zabudowań gospodarczych: oficyna dworska, rządcówka, czworak, stajnia, spichlerz, kuźnia, ta ostatnia pasuje, boć i nigdym piętrowych stajni nie oglądał! 
Wewnątrz gruz, belki i pokrzywy po szyję a co gorsza... nic innego - wleźć wlazłem ale zdjęć nie robiłem bo i nie było czemu. 

Za to w spichlerzu...

Tak mniemam po tym urządzeniu - które wedle mojej najlepszej wiedzy do przesypywania ziarna służyło. 
 
 Pewnie i młyn tu podręczny mieli elektryczny lub spalinowy, ale ślady trudno znaleźć. 

 Tyle zostało z wyposarzenia i budynki oczywiście. 
Może ktoś o nie zadba nim do szczętu zniszczeją?
A rodzinka ?
Jak to rodzinka pod pieczą Marzenki - bułeczki z pasztecikiem zajadała.
Oni zjedli, ja wróciłem, bąble na nogach ponacierałem i pojechaliśmy dalej. 

WIŚLICA


 Miasteczko z taka historią że wielkie aglomeracje mogą się ze wstydu do własnej kanalizacji (jak ją mają) zapaść!

Pierwsze co to gnamy do kościoła - niedziela w końcu, pasuje we mszy uczestniczyć, ba, ale już po, no to nabożeństwo choćby, bo że będziemy mieli siłę, ja zwłaszcza, po powrocie na dwudziestą w Tarnowie do OO Misjonarzy na msze iść, to... szczerze mówiąc wątpię.   
No jest koronka... 
Wolał bym różaniec ale to nie moja wola woleć...

 Wnętrza są niesamowite. 
Nie ma tu przepychu Jasnej Góry czy Bazyliki Mariackiej.

 Nie ma wycyzelowanych form znanych z innych kościołów, wystroju wnętrz, fresków, polichromii, złoceń...
 
 Za to jest kamień! Piaskowiec świętokrzyski, który powstał setki milionów lat temu.
Zachęcam szczególnie do przeczytania tego ostatniego linku - bo opisuje on skale zniszczeń po I Wojnie oraz trudy odbudowy świątyni a także historię tego miejsca - łącznie z moim osobistym konikiem - czyli że my tu na cywilizowanym południu byliśmy chrzczeni sto lat z hakiem przed dzikusami z północy co to uzurpują sobie bycie "pierwszą stolica Polski"... 
 
 I jak tu nie Chwalic Pana pod takim sklepieniem?

 Albo takie perełki mając przed oczyma w absydzie?

 A tu wypada łeb pochylić... i wcale niekoniecznie z pokory ;)
(pamiętacie piosenkę Młynarskiego?)

Potem ruszamy na zwiedzanie.

To nawet nie tak że tu "jest co zwiedzać" tu się zabytków nie zwiedza, tu się w zabytku po prostu jest. 
 
 
 A tę dzwonnicę z lewej to sam Długosz fundował w latach 1460 - 70.

 Nawet nie wiem co pisać. 
Miejsce jest niezwykłe. 
 
 "Dom Długosza".
Klimat jak z grafik Durera .
 

 Wejście jest od strony bazyliki.

 W sieni
 czuć starość miejsca.

 Schodzimy do podziemi - kiedyś to podziemia nie były, ale z biegiem stuleci poziom gruntu się podniósł, i to co było sienią stało się piwnica, hol na piętrze stał się... sienią...
To los wszystkich zabytków w miastach - popatrzcie jak się wchodzi do katedry Mariackiej w Krakowie - a przecież była ona wyniesiona na wielu schodach znacznie ponad poziom rynku gdy ją stawiano...

 W piwniczce małe muzeum i kawiarenka - i wiecie co? Jaja jak berety - można wejść, porobić zdjęcia, obejrzeć a urocza starsza pani prosi jedynie o dobrowolny datek - parę zeta... a u nas NIC - kompletnie bez gotówki jesteśmy! Wysypujemy zmieszane ze śmieciami zalegającymi w kieszeniach jakieś moniaki żeby tylko na kartkę starczyło i wychodzimy - pani nas mimo wszystko zaprasza, widzi że nie mamy ani zeta gotówki, ale jakoś tak nam głupio.
Marzenka w sumie na marudzi, karteczkę ma, a piwnice to nie jej klimaty - dla mnie to znak! 
tak ja wierzę że nie ma przypadków są tylko znaki  
( ©Ksiądz Bronisław Bozowski)

Czego to znak? Ano znak że trzeba tu wrócić! Ba już plany są, i trasa ustalona - w przyszłym sezonie 
... na rowerze... 



 Niestety muzeum archeologiczne zamknięte, więc do podziemi nie wejdziemy, a tam masa ciekawych rzeczy - kolejny ZNAK! Choć diabli racza wiedzieć czy przyjmują tam karty płatnicze?


No to sobie pospaceruję/ my - choć Marzenka ju z siedzi na plantach i karteczki smaruje, a młódź moja bogobojnie wkoło świątyni... pokemony łapie - "o tempera o morales..."  ;-)))) 



Taki kafelek z gołabkiem ;-) 
 



Coś dla tropicieli masonerii 
Wszechwidzące oko - taki sam symbol znajdziecie na... dolarach na ten przykład! 
a jak ktoś nie wierzy w masonów.. no nikt nie wierzy... na tym polega sens bycia masonem przecież... no więc dla tych co nie wierzą mam taki pomysł by zajrzeli w skrzydła polskiego orła, dostrzegli takie nieforemne gwiazdy, przypomnieli sobie że w/g pierwotnego projektu miały być tam regularne pentagramy... tylko się wydało i zrobił szum na początku lat 90ych. 
A teraz wspólnie usiasdźmy i poniewierzmy sobie w masonów razem...   
 
 Ryty z okolic oka.


 A tu zegar słoneczny...
Nie widzicie?
 A teraz? 
Pamiętajmy że czas ustala się wg Greenwich, a to półtorej strefy czasowej stąd.
taka zagadka - zegary słoneczne w Polsce wskazują bliżej wskazań zegarków elektronicznych zimą czy latem? 
Jako podpowiedź nich służy anegdota o tym proboszczu w Czechach co latem uparcie bił w dzwony o godzinie 1 po południu, bo wtedy cień wieży jego kościoła był najkrótszy. 

 I znów jakaś symbolika.

 Jak widać mimo poświęcenia mieszkańców i proboszcza nie wszystko udało się odbudować. 

Marzenka napisała co napisać miała, chłopcy złapali wszystko co się złapać dało, dojedzono resztki bułek i ... zadzwoniono po tatę - przeklęte komórki...

Wracamy - czuję potężny niedosyt, ale i nadzieję że jeszcze tu wrócę. 

NOWY KORCZYN
Kierujemy się na Nowy Korczyn niepomni że nie mamy już ani obola na zapłatę dla Charona, ale za to wiedzeni tatowa mania odwiedzania mogił z czasów I wojny. 


 I oto jest - kilka razy tędy przejeżdżałem aż w końcu. 

 Jestem. 

 Masa luda tu leży, żołnierzy trzech armii i kilkunastu co najmniej narodowości.
 
 Postanawiamy z Miłoszem wejść na górę - 
i tu kolejny znak, potykam się i cała lewa noga w bolesnych bąblach - co śmieszniejsze kawałem dalej ani jednej pokrzywy! 
Czego to znak - myślę że żołnierze, wysłali mi takiego kuksańca, bo to nie "atrakcja turystyczna" tylko miejsce tragiczne, a ja do tego jak bym po "Marcince" biegał - pełen entuzjazm zero refleksji.
Aluzju paniał...
przystajemy z synem na modlitwie. 
 
 Kości znajdujemy - na moje oko psie nie ludzkie ale zawsze można postraszyć ;-) 

 Krzyż partyzancki - ktoś postawił - czysta amatorka - pewnie bez niczyjej zgody... ale miejsce właściwe.

Na tym zdjęciu nie za dobrze widać oparzenia, ale rwąco piekący ból powracał co jakiś czas atakami jeszcze przez wiele godzin. 

Przepraszamy się z mostem w Szczucinie i dokładając kilkanascie kilometrów jesteśmy w domu.
Coś trzeba zjeść, walnąć dwie kawy pod rzad, kupić czipsy i ... do pracy jechać... marząc o kilku puszkach zimnego piwa...